BLOG Wszyscy w Fundacji Ronalda McDonalda mamy światełka w oczach

Data publikacji: 28.01.20219 min. czytania

Wszyscy w Fundacji Ronalda McDonalda mamy światełka w oczach

Renata Barańska, dyrektor Domu Ronalda McDonalda w Warszawie i laureatka globalnego konkursu dla wolontariuszy, zanim związała się z fundacją przez 24 lata pracowała w McDonald’s. W rozmowie opowiada m.in. o tym, jak to jest zamienić świetną pracę na pracę marzeń i kto może zostać wolontariuszem nowego Domu Ronalda McDonalda w Warszawie.

Zarządzasz Domem Ronalda McDonalda w Warszawie, ale zaczynałaś od pracy w restauracji McDonald’s…
Jestem związana z firmą McDonald’s od 1996 roku. To był szczęśliwy przypadek, że tu trafiłam. Studiowałam pedagogikę opiekuńczo-wychowawczą z elementami resocjalizacji w Warszawie. Poszłam do koleżanki, która pracowała w restauracji, żeby odebrać klucze do mieszkania. Jeden z managerów zapytał, czy nie szukam pracy. Odpowiedziałam, że nie, bo studiuję dziennie i właściwie nie wiem, co mogłabym robić w Maku. Wtedy on zaczął mi opowiadać o tym, na jakich stanowiskach pracuje się w restauracji, że można awansować na instruktora, później managera. Nic mi nie mówiły te nazwy, ale zobaczyłam uśmiechniętych i zgranych ludzi, więc postanowiłam spróbować.

Jak udało ci się pogodzić pracę ze studiami? Od czego zaczynałaś?
Pierwsze dni w restauracji wspominam bardzo dobrze. Zaczynałam od obsługi gości przy kasie, a wszystkiego uczyłam się od instruktora. Słuchałam uważnie, jak wykonywać poszczególne zadania i stopniowo wdrażałam się do obowiązków. Od początku miałam poczucie, że przełożeni o mnie dbają, bo interesowali się tym, jak mi się pracuje, czy niczego nie potrzebuję. Ja w ogóle mam ogromne szczęście do ludzi, bo zawsze trafiam na takich, którzy wspierają i chcą pomagać. Nie miałam problemu, żeby połączyć pracę ze studiami, bo McDonald’s to miejsce, gdzie jest wielu studentów i można dopasować grafik do swoich potrzeb. Sama zaczynałam od niewielkiego wymiaru godzin, bo studia dzienne wymagały sporego zaangażowania.

Jak dalej potoczyła się twoja praca w restauracji?
Po zaledwie dwóch miesiącach awansowałam na instruktora, a pół roku później byłam już managerem. Dostałam szansę i z niej skorzystałam. Myślę, że duże znaczenie miało tutaj moje pozytywne nastawienie, umiejętność nawiązywania relacji i budowania zaufania. Przez te wszystkie lata w McDonald’s byłam otoczona ludźmi, którzy mnie dopingowali i wierzyli we mnie bardziej niż ja sama. Przeszłam całą ścieżkę kariery w restauracji, aż zostałam kierownikiem. Byłam nim przez 10 lat i – jak się okazało – to nie był koniec mojej drogi w organizacji.

Nie miałaś obaw przed coraz większą odpowiedzialnością?
Oczywiście, że miałam i to duże! Często myślałam, że pewnie ktoś inny lepiej by się do tego nadawał, może ktoś, kto pracuje dłużej ode mnie. Nie zawsze było też łatwo brać na siebie odpowiedzialność za innych, ale jeśli wokół są ludzie, którzy tak bardzo kibicują i wierzą, że dasz sobie radę, to wszystko jest możliwe. Czułam ogromne wsparcie, ale też zawsze lubiłam, kiedy dużo się działo, więc jak już otrzymywałam propozycję awansu, to z większym (lub mniejszym😊) optymizmem, zgadzałam się. Zawsze w takich decyzjach kibicowali mi moi najwięksi fani – mąż i syn, którzy pytali „ty nie dasz rady?”.

Na wyższych stanowiskach odpowiadałaś za zarządzanie zespołem. Jakim szefem starałaś się być?
Kiedy byłam kierownikiem restauracji, to zawsze mówiłam swoim managerom, że ja jestem nieskomplikowanym człowiekiem i u mnie liczy się po prostu uczciwość i zaangażowanie. Ważne też było dla mnie to, żeby pracownicy dbali o dobrą atmosferę, bo zgrany zespół to podstawa. Życie zawodowe nie opiera się na samej firmie, przychodzimy przecież do ludzi. Choć na początku nie myślałam, że moje umiejętności ze studiów przydadzą się w tej pracy, to okazało się, że wiedza z psychologii sprawdza się w różnych sytuacjach. Dzięki niej świadomiej buduję relacje z ludźmi. Wiem, jak ważne jest indywidualne podejście do pracowników, słuchanie i odpowiadanie na ich potrzeby. Jednej osobie można powiedzieć coś konkretnie i wprost, ale kogoś innego te same słowa mogą zaboleć. A odpowiednia motywacja to klucz do sukcesu. Zawsze było też dla mnie ważne, żeby być sobą. Milan Kundera, czeski pisarz, powiedział: „Wszystko polega na tym, żeby człowiek był taki, jaki jest, żeby nie wstydził się chcieć tego, czego chce i marzyć o tym, o czym marzy”. Nie siliłam się więc na udawanie mędrca, tylko dlatego, że jestem managerem. Byłam sobą i otaczałam się mądrymi ludźmi, którzy chcieli się rozwijać. Moim zadaniem było im to umożliwić.

A w jaki sposób firma wspierała cię w rozwoju i zdobywaniu nowych kompetencji liderskich? 
Pracownicy McDonald’s na każdym stanowisku mają dostęp do materiałów edukacyjnych, mogą brać udział w programach rozwojowych, szkoleniach czy warsztatach. Firma szczególnie inwestuje też w rozwój kadr zarządzających restauracjami. Dla mnie niezwykle wartościowe były spotkania z trenerami i psychologami, na których ćwiczyliśmy reakcje w różnych sytuacjach. Na jednym z nich miałam nawet okazję poznać Marię Rotkiel, czyli moją guru psychologii. Uczyliśmy się wtedy, jak udoskonalić rozmowy rekrutacyjne. McDonald’s jest silną marką i można tu spotkać różne osobowości – ludzi, którzy inspirują, od których można się wiele nauczyć.

Po 10 latach kierowania restauracją, zaczęłaś stopniowo z niej wychodzić…
Kiedy licencjobiorca kupił czwartą restaurację McDonald’s, zaproponował, żebym została koordynatorem. Ta propozycja była dla mnie sporym zaskoczeniem, bo byłam wtedy najmłodszym z kierowników, a ta rola polega na koordynowaniu pracy zespołów w restauracjach, podejmowaniu wielu ważnych decyzji. Przez 4 lata pracy na tym stanowisku miałam poczucie, że jestem partnerką biznesową naszego licencjobiorcy. Była to relacja oparta na szczerości i zaufaniu. Nigdy niczego przed nim nie ukrywałam, bo wiedziałam, że z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Do moich zadań należało też m.in. przygotowywanie warsztatów i szkoleń dla kierowników dotyczących np. budowania autorytetu wśród członków zespołu czy motywowania pracowników. Podczas tych spotkań uświadamiałam, jak ważne w kontakcie z ludźmi są pojedyncze gesty, które mogą zaważyć na takim, a nie innym przebiegu zdarzeń.

Kiedy fundacja zaczęła zajmować coraz ważniejsze miejsce w twoim życiu?
To długa historia. Jako pracownicy McDonald’s znaliśmy Fundację Ronalda McDonalda, bo mieliśmy skarbonki w restauracjach i zachęcaliśmy gości do wspierania inicjatyw poprzez zakup różnych produktów. Od początku bardzo się w to wkręcałam i sprzedawałam ich najwięcej. Nie wiedziałam nawet, że pracownicy restauracji też mogą być wolontariuszami. Dopiero koleżanka mi o tym powiedziała i zachęciła, żebym z nią pojechała do szpitala. I to był moment, w którym poznałam kolejnych wspaniałych ludzi na swojej drodze, którzy wiedzą, co robią i dla kogo. Zaczęłam pomagać koordynatorom pokoi. Organizowaliśmy różne akcje w szpitalach, w tym nawet koncerty, byleby tylko umilić czas małym pacjentom.

Twoje zaangażowanie w fundację zostało docenione na skalę globalną – jesteś laureatką światowego konkursu McDonald’s dla wolontariuszy. Za jaką inicjatywę zostałaś nagrodzona?
Znalazłam się w odpowiednim miejscu i czasie, kiedy Kasia Nowakowska, prezes Fundacji Ronalda McDonalda, opowiadała o chłopaku z Ukrainy, który trafił do szpitala z bardzo ciężką chorobą. Jego rodzice mieli problem ze znalezieniem pracy, bo nie znali języka, a trzeba było opłacić leczenie w Polsce. To była tragedia tej rodziny i nie sądzę, żeby ktokolwiek na moim miejscu przeszedł obok tego obojętnie. Od razu powiedziałam, że biorę tego tatę do pracy w restauracji, a język nie jest przeszkodą, bo przecież mamy w zespole pracowników z Ukrainy, którzy będą z nim na zmianie. Dzięki zatrudnieniu, mężczyzna otrzymał ubezpieczenie, które pokrywało koszt leczenia. Dziewczyny z fundacji opisały tę historię i zgłosiły mnie do globalnego programu wolontariatu McDonald’s, w którym nagrodą było 25 tysięcy dolarów. Udało się zdobyć te środki i przeznaczyć je na budowę drugiego Domu Ronalda McDonalda, mojego Domu. Było to dla mnie ogromne wyróżnienie, ale też zaskoczenie. Wszyscy, łącznie z moją rodziną, ukrywali przede mną informację o wygranej, żeby zrobić mi niespodziankę na uroczystym spotkaniu.

Później otrzymałaś propozycję zostania dyrektorem Domu Ronalda McDonalda w Warszawie…
Prawda jest taka, że zawsze chciałam mieć swoją fundację, więc zamieniłam świetną pracę na pracę marzeń. Było mi jednak ciężko wtedy podjąć decyzję o odejściu z McDonald’s, bo przecież musiałam zostawić ludzi, z którymi mam wspaniałe relacje. Gdyby nie to, że Fundacja Ronalda McDonalda zajmuje szczególne miejsce w moim sercu, szef musiałby się ze mną męczyć do emerytury (śmiech).

Co należy teraz do twoich obowiązków?
Jako dyrektor Domu Ronalda McDonalda odpowiadam m.in. za nawiązywanie relacji z firmami, które chcą mieć udział w jego budowie i wyposażeniu. Spotykam się z kontrahentami i dbam o budowanie dobrych relacji z otoczeniem. Staram się tworzyć to miejsce i angażować się tam, gdzie tylko jest to możliwe. Czasami zdarza się, że jakaś firma odmawia nam wsparcia, np. ze względu na pandemię, a później dostaję wiadomość, że – po przeczytaniu mojego maila czy po rozmowie ze mną – zmienili zdanie i jednak uda im się pomóc. Właśnie odbył się dzień otwarty Domu!

Kogo będziecie potrzebować do pomocy, kto może zostać wolontariuszem Domu Ronalda McDonalda?
Tu nie ma kryteriów. Oczywiście trzeba mieć ukończone 16 lat, inaczej można przyjść tylko z rodzicem. Poszukujemy osób, które po prostu mają wielkie serca i chcą się angażować. Potrzebna jest duża pokora i wyczucie w pomaganiu. Wolontariusze, którzy się do nas zgłaszają, nie trafiają tu przypadkiem, tylko chcą pomagać i daje im to satysfakcję. Tu liczą się czyny, nie słowa, bo sama deklaracja, że ktoś chce wspierać, nie wystarczy. Wolontariat to działanie dla drugiej osoby i korzyścią jest dla nas to, że ktoś się uśmiechnie, będzie wdzięczny za pomoc przy chorym dziecku. Albo się w to wchodzi całym sercem, albo wcale. Zachęcam do angażowania się i wspierania fundacji, bo nasza obecność bardzo dużo znaczy dla chorych dzieci i ich rodzin. Dzięki nam nie czują się samotni, wiedzą, że mają wsparcie.

Czy z takiej pracy da się w ogóle „wyjść” i nie przynosić tego wszystkiego do domu?
Kiedy otworzymy Dom Ronalda McDonalda w Warszawie, będziemy pomagać dzieciom najciężej chorym. Czeka mnie więc dużo pracy nad sobą samą i zespołem, żeby zbudować poczucie bezpieczeństwa i wewnętrzny spokój, który muszą w nas widzieć mali pacjenci. Praca w fundacji wymaga wrażliwości, ale jednocześnie dystansu. Jeśli człowiek przenosi problemy do domu, to może się szybko wypalić. Mnie dodatkowo nakręcają ludzie – zespół Fundacji Ronalda McDonalda, który koncentruje się na ważnych sprawach, wszyscy myślimy w podobny sposób. Każde spotkanie z dziećmi i rodzicami to ogromna radość. Często widzę, jak na buziach, niekiedy bardzo chorych dzieci, pojawia się uśmiech. I patrzę na rodziców, którzy ukradkiem ocierają łzy wzruszenia, że ich dziecko chociaż na chwilę, przestało myśleć o tym, gdzie jest, że zapomniało o tym wenflonie w rączce. To wszystko sprawia, że wszyscy mamy zapalone światełka w oczach. A kiedy się wraca z pracy, którą się lubi, do domu, gdzie czekają uśmiechnięci mąż i syn, to nie czuć zmęczenia.

Wyszukaj oferty pracy

Wpisz miejscowość lub wyszukaj  najbliższe restauracje, korzystając z geolokalizacji. Możesz też szukać ofert, wybierając stanowisko, które Cię interesuje.

Wybierz interesujące Cię oferty